Zobaczcie sami co polecają:
Paulina z Czytaj na walizkach:
,,Pełna moc życia” Jacek Walkiewicz
Nie musiałam się zastanawiać ani
chwili, aby wybrać książkę, która idealnie pasuje do tematu. W
tym roku moje serce podbił Jacek Walkiewicz i książka ,,Pełna moc
życia”. To nie jest zwykły poradnik, który da Ci gotowe recepty
na każdy dzień życia, ale lektura, która wywołuje refleksję na
temat postępowania w życiu, celów jakie sobie stawiamy, potrzeb
oraz odwagi do robienia tego, na co nie pozwala nam strach.
Książka jest mi bliska, ponieważ
dostałam ją z autografem autora na Warszawskich Targach Książki.
Wykłady pana Jacka Walkiewicza są niezwykle inspirujące i taka
jest też książka. Po jej przeczytaniu miałam ochotę spakować
plecak i wyruszyć w świat. Nie zrobiłam tego, jednak zmieniałam
swoje podejście do życia. Autor inspiruje do czerpania przyjemności
z każdej chwili, do wychodzenia naprzeciw marzeniom i realizowania
śmiałych posunięć, w myśl zasady - świat sprzyja zuchwałym.
Przestrzega przed ,,stabilizacją”,
czyli marazmem, który możemy sobie zafundować na własne życzenie,
gubiąc się w gąszczu obowiązków, stosach list z punktami do
wykonania i bezpiecznym życiu pt. Dom-praca-wygodne życie. Wzbudza
refleksje, że nigdy nie jest za późno, aby realizować śmiałe
posunięcia i odważne plany.
Dużą wartością tej książki są
doświadczenia autora, chętnie się nimi dzieli zarówno na
wykładach, jak w kolejnych rozdziałach. Opowiada, o tym jak sam
szukał swojej drogi, zmieniał studia, gubił się w różnych
miejscach, spełniał marzenia np. w postaci założonej w Warszawie
księgarni. ,,Pełna moc życia” to mini podręcznik do tego, jak
obudzić w sobie zew przygody i pragnienie życia pełnego wyzwań.
Martyna z Ekspresem przez życie:
Wayne W. Dyer „Pokochaj siebie”
Miałam ogromny problem z
wyborem książki do dzisiejszego wpisu. Debatowałam twardo nad
Orsonem Scottem Cardem i jego „Opowieściami o Alvinie Stwórcy”,
ale potem spojrzałam na swoją zakurzoną półkę i odnalazłam tę
perełkę.
Pierwszy raz dostała się
w me łapki cztery lata temu, a poleciła mi ją ma przyjaciółka.
Byłam wtedy zakompleksioną dziewczyną, która nie potrafiła w
siebie uwierzyć. Na dodatek nie przepadałam za poradnikami, bo
uważałam że nie mają prawa bytu. No bo ktoś miałaby mi mówić
jak żyć?
Podeszłam do tej pozycji
sceptycznie i zakochałam się. Z każdym rozdziałem me oczy
otwierały się coraz szerzej a ja kiwałam energicznie głową. To
tak jakby autor opisywał moje życie, me problemy i proponował ich
rozwiązania. Do tej pory przeczytałam ją już trzy razy i na
dodatek złapałam swój własny egzemplarz.
„Pokochaj siebie”
może przerazić ścianą tekstu i brakiem obrazków (bo przecież
jesteśmy przyzwyczajeni do kolorowych poradników z pięknymi
grafikami w środku). Podzielona została na 12 rozdziałów, z
których każdy traktuje o czymś innym. Nie musimy więc czytać
wszystkiego. Wystarczy odnaleźć ten rozdział, który jest nam
teraz najbliższy i wchłonąć go, zrozumieć, a potem wprowadzić w
życie.
Dyer pisze dla ludzi i
nie wymaga od nich znajomości trudnych terminów. Podaje przykłady
z życia wzięte i proponuje ich rozwiązanie. Uczy jak być
cierpliwym i brać z życia w każdym momencie, nawet kiedy utkniemy
w kilometrowym korku ulicznym. Czasem wywołuje nawet łzy, kiedy
trafi w ten najbardziej czuły punkt swoimi słowami. Łzy frustracji
na samego siebie, bo przecież powinno być tak dobrze… a nie jest.
Uczy jak przejąć kontrolę nad swoim życiem, a dzięki ćwiczeniom
przewijającym się przez całą książkę pomaga pokochać siebie…
ale to wszystko tylko jeśli rzeczywiście chcemy włożyć w to
odrobinę pracy.
„Pokochaj siebie”
dała mi potężnego i przysłowiowego „kopa w dupę”. Dodała
też energii i nauczyła, jak radzić sobie w trudnych sytuacjach.
Odnalazła mą pewność siebie i dzięki temu sprawiła, że
przełamałam swą nieśmiałość. Nadal jestem zakompleksioną
dziewczyną (to się nie zmieniło), ale dzisiaj już wiem, że mogę
sporo osiągnąć, jeśli tylko będę tego chciała. Wciąż pracuję
nad byciem lepszą wersją siebie, a Dyer wrócił w me łapki by
dodać mi sił i odwagi.
Poleciłabym tę książkę
każdemu, kto tak samo jak ja, walczy ze sobą. Brak mu pewności
siebie i czuje się przytłoczony życiem. Każdemu, kto chce odkryć
swoje drugie „ja”, a nie wie jak się do tego zabrać.
Słyszałam
już, niestety, zbyt wiele niepochlebnych opinii na temat literatury
młodzieżowej. Często jest bagatelizowana, uważana za tę
prostszą, niegodną nazywania literaturą z wyższej półki. I co z
tego, skoro wiele pozycji dla dorosłych może wcale nie sięgać
niektórym młodzieżowym pozycjom do pięt?
Więc
ja, kiedy tylko przeczytałam temat przewodni wpisu, od razu
pomyślałam o literaturze młodzieżowej. Ile znam pozytywnych,
dających kopa do działania i motywujących lektur „dla dorosłych”
z tej wyższej półki? No cóż, są to nieliczne wyjątki i do tego
wcale nie chciałabym ich polecać komukolwiek. Za to wiele pozycji
dla młodzieży potrafi natchnąć człowieka pozytywną myślą.
Wskazać drogę, kiedy kompletnie nie potrafimy poradzić sobie z
jakimś problemem. I przede wszystkim - dać solidnego kopa do
działania. Niektóre krzyczą wręcz: „Ty śmierdzący leniu,
patrz, co możesz zrobić ze swoim życiem!”. I, o dziwo, wciąż
czyta się je miło i przyjemnie.
Taki
jest właśnie Niezbędnik
obserwatorów gwiazd Matthewa
Quicka.
Zawsze
masz szansę wygrać z talentem dzięki ciężkiej pracy
– takimi słowami stara się motywować głównego bohatera jego
ojciec. I raczej ma powody, żeby syna wspierać takimi słowami.
Finley nie jest typem w czepku urodzonego, złotego chłopca. Na
pierwszy rzut oka bardziej przypomina typ łajzowatego, ale uroczego
mięśniaka, który, jak się wydaje, najbardziej w świecie kocha
koszykówkę.
Ale,
czemu dziwią się jego znajomi, ten chłopak ma dziewczynę. I to
nie byle jaką. Też kocha grać w koszykówkę i Finley podejrzewa
nawet, że może być lepszym graczem od niego.
Łączy
ich jednak wspólna pasja, wyczerpujące treningi, milczenie, bo
Finley nie jest zbyt gadatliwy, rodzinne kłopoty i sekrety.
To
ostatnie zmienia się, kiedy w miasteczku pojawia się osoba, dzięki
której tytuł powieści trochę nam się wyjaśnia. Młody chłopak,
a jednocześnie utalentowany i znany koszykarz znienacka pojawia się
w rodzinnym miasteczku Finleya. Jego prawdziwa tożsamość jest
jednak ukrywana, a jedną z niewielu osób, które znają jego
tajemnicę jest właśnie nasz główny bohater…
Dobra,
dobra, ale gdzie ta motywacja, pozytywne myślenie i inne takie.
Uważam, że książka, która ma dawać kopa do działania i
motywować wcale nie musi być upchana wzniosłymi, czasem wręcz
bojowniczymi, cytatami. Bohaterowie też nie muszą zwiedzać całego
globu, wspinać na najwyższy szczyt świata i pokonywać najgorsze
nałogi. Niezbędnik
obserwatorów gwiazd jest
napisany dość prostym, lekkim językiem, a główny bohater jest do
bólu zwykłą osobą, którą czasem przytłacza zwykłe,
gorzko-słodkie życie.
Zadziwia
mnie jednak to, że w chwilach prawdziwego załamania, chłopak
potrafi iść dalej. I uczy się, zmienia. Z milczącego i nawet
pozwalającemu sobą pomiatać chłopaka powoli przeistacza się w
inną, pewniejszą siebie osobę. I to jest dla mnie najbardziej
motywujące, że człowiek, pomimo najgorszych, dramatycznych upadków
potrafi podnieść się i iść dalej. Może nie zawsze tą samą
drogą, ale na przód.
Serdecznie dziękuję Oli, Martynie i Paulinie, że podjęły się tematu i zechciały przedstawić swoją propozycję książki pełnej energii, optymizmu i dającej siły i kopa do działania!!